Rejs po Wielkich Jeziorach Mazurskich - 2009r.

Ruszamy z domu o bardzo typowej dla nas porze czyli o 3 nad ranem. Przed nami ponad 300 km drogi. Docieramy na miejsce zgodnie z planem przed dziewiątą rano. Jacht czeka na nas przy pomoście TKKF-u jakieś 5 km na wschód od Pisza. Mieliśmy trochę problemów (normalka - jako Navigator "ja się wszędzie potrafię zgubić") aby znaleźć dojazd, no ale się udało. Tubylcy wskazują nam miejsce. Docieramy na miejsce i zaczynamy wyładunek z samochodów. Ogrom zabranych bambetli przeraża wszystkich: a niby gdzie to wszystko ma się zmieścić? Okazuje się jednak, że nie jest wcale tak źle. Jacht typu El-Bimbo (dzieciak? dzidziuś?) może nie wygląda imponująco ... (na pewno nie wygląda imponująco), ale można sporo gratów do niego wrzucić, zwłaszcza, że noclegi planujemy pod namiotami. Jacht ma tylko 6 m długości (albo AŻ 6m długości). Przenosimy wiec te graty na pomost i niespecjalnie się przejmując układaniem, wrzucamy to wszystko do kabiny. Zależy nam na czasie. Żegnamy się z mieszkańcami bazy TKKF i po postawieniu żagli wychodzimy powoli na środek jeziora. Jacht zwie się S/Y Argo… To tak jak starożytna wyprawa Argonautów. Takie tam się skojarzenie przyplątało. A w wyprawie uczestniczą: Irek - "Buzz", Marzena, Urszula i Henryk - "Navigator" - czyli ja.
Dzień pierwszy (25/07/09) [z pomostu TKKF na Rosiu]
"Żagle staw"… krzyknął ktoś … znów piratów złość … bo od rufy nam powiało …"
No ale tak jakoś słabo i raczej to mordewind był, że ledwo co widać ruch postępowy.
A tymczasem wieje z W tyle co kot napłakał. Nie ma co kombinować. Aby utrzymać założony plan uruchamiamy silnik. Dziewczyny tymczasem robią porządek w kabinie i okazuje się, że zrobił się niezły luz. Szczególnie przydatne okazały się hand-koje. We wnęki weszły składane krzesła, stolik, namioty, śpiwory... Nawet dwa worki żeglarskie. Reszta gratów do części dziobowej kabiny. Teraz to nawet dwie osoby mogą nocować w kabinie. Tak więc one robią porządek a my z "Buzzem" główkujemy. Wiadomo: co cztery głowy to nie jedna. Trzeba wyjść głębiej na jezioro aby tam prawym halsem po postawieniu żagli złapać wiatr i popłynąć na zachód ku przeznaczeniu. Próbujemy ostrym bajdewindem wyczuć ster. Kiepsko nam idzie bo jacht ciężki a wiatru ni ma, a to co jest to wykręca nam jacht na półwiatr.
Odcumowaliśmy o dziesiątej rano a tu po półtorej godzinie dalej widzimy za sobą pomost TKKF-u. Zrobiliśmy halsując może ze dwa kilometry w linii prostej. Słabo wieje i do tego z zachodu czyli akurat stamtąd gdzie chcemy popłynąć. Nie ma wyjścia. Jeżeli mamy się trzymać planu i po południu dojść do portu "Niedźwiedzi Róg" na Śniardwach to trzeba uruchomić silnik i po zrzuceniu żagli obrać kurs bezpośrednio na Kanał Jegliński. Zrzucamy szmaty i brum brum brum... na silniku. Zajmuje man to tylko 50 minut. Dwusuwowa Yamaha zżera przy tym olbrzymie ilości paliwa. Mamy jeszcze 5-cio litrowy kanister. Niby to dużo na kilku konny silnik ale za kilka dni okaże się, że jest inaczej. Ustawiamy się w kolejce do kanału. Przed nami dziwaczne koromysło z kołem łopatkowym na rufie, dwa jachty i tyleż kajaków. Kładziemy maszt nie mając do tego nic oprócz naszych rąk i talii od grota. W kanale są dwa mosty i trzy linie energetyczne nisko wiszące nad wodą. Ogólnie w kierunku Śniardwy nie ma ruchu. Roś już dawno utracił swoje znaczenie na szlaku WJM. Rozglądałem się na Rosiu i w zasięgu wzroku było tylko kilka jachtów, jakiś rybak na motorówce pyrkawce i tyle. Raczej pusto. Te pięć kilometrów Kanału Jeglińskiego szybko nam znika i mamy przed sobą śluzę Karwik. Śniardwy są wyżej o około metr od Rosia, więc będziemy podnoszeni. Mamy szczęście. Śluza od naszej strony jest otwarta tak jakby tylko na nas czekali, Jest już kilka jachtów. No i to koromysło z trzepakiem za rufą. Cumujemy wewnątrz a za nami wrota się już zamykają. Cała operacja śluzowania nie trwa długo, może z dziesięć minut. Operator śluzy obleciał z kubeczkiem na bosaku, zebrał należną kaskę i śluzowanie mamy za sobą. Jeszcze tylko króciutki kanałek i wychodzimy na otwarty akwen. Przed nami jezioro Seksty. Rzucamy kotwicę. Trzeba postawić maszt i … kilka minut przed czternastą stawiamy żagle i ruszamy przed siebie. Jezioro Seksty przechodzimy szybko. Silniejszy niż na Rosiu wiatr półwiatrem nas pcha prosto w Bramę Sekstyńską a za nią już największe jezioro - Śniardwy. Niebo zaciągnęło się ciemniejszymi chmurami ale nic z tego nie wynika. No może ten nieco silniejszy wiatr. Szybko osiągamy kolejne boje szlaku żeglugowego. Mijamy z rozpędu Bramę i wychodzimy na Śniardwy. Tymczasem wiatr słabnie. A w końcu mamy flautę. Na trawersie po prawej mamy wyspy Trwa to na tyle długo aby nas zirytować. Po siedemnastej łapię pozycje i okazuje się, że jest źle. Najgorsze jest to, że brak jest toalety… Zgodnie z planem już powinniśmy stać w porcie… Część męska załogi radzi sobie z problemem, podczas gdy te nasze "majtki"… jest problem. Praktycznie przez dwie godziny nie posunęliśmy się naprzód. Na północ od nas dalej te same wyspy a gdzieś na południowy zachód powinno być wejście do portu poprzedzone kanałem wśród trzcin. Gdzieś ktoś kiedyś powiedział, że jak nie masz wiatru to się odlej... No i coś w tym jest bo gdy przyszła pora na mnie to zaczął kropić deszcz. Widzieliśmy tą bryzę z daleka. Refujemy grota. Okazała się to słuszna decyzja. Widać, że deszcz się wzmaga a wraz z nim wiatr. Zrywa się silny zachodni wiatr i robi się fajnie. Wreszcie Argo zaczęło płynąć. Pada komenda: kapoki włóż. Coraz większe fale pomarszczyły lustrzaną dotąd tafle jeziora. Wg skali "B" było to nawet 4 st. Na szczytach fal tworzą się grzebienie z piany. Nie mamy wiatromierza. Ale na oko to dymanko było niezłe. Szybko zbliżamy się do południowego brzegu i szukamy stawy wejściowej. Właściciel portu mógłby czasami pomalować ja białą farbą. Widzimy coś ale nie potrafimy tego zinterpretować. Jak to mówią: ni pies ni wydra - cóś na kształt świdra. Dwie godziny walczyliśmy z tym mini sztormem i wreszcie pośród trzcin i drzew, na południowym brzegu naszym oczom i ukazała się stawa oznaczająca wejście do kanału. To ją właśnie widzieliśmy wcześniej lecz była trudna do identyfikacji. Z daleka to te niby czarno - białe pionowe pasy raczej brzozy przypominały. Do tego sam znak na tle drzew stoi. Zrzucamy żagle i na silniku powoli wchodzimy. Pomiędzy drzewami widać już wyraźnie maszty stojących w porcie jachtów. Uff…. ulga. To na pewno tu. Krętym kanałem wchodzimy do basenu dla gości. Nasz Argo jest tu chyba najmniejszym jachtem. Same wypasione stoją, co jeden to ma wyższy maszt i bardziej pękatą sylwetkę. Tak na oko to w porcie jest parę ładnych milionów… Dziewczyny biegiem do toalety zgodnie ze starym powiedzeniem: WC 100m - biegiem to tylko 50.... No cóż, mieliśmy dobry plan ale ta ponad dwugodzinna flauta... Ktoś może z boku podpowie: a na co wam ten silnik na rufie? Do ozdoby - odpowiem. Ale teraz po czasie też się nad tym zastanawiam. Ustalamy z właścicielem portu warunki i miejsce na nocleg po czym przestawiamy Argo do innego basenu i rozbijamy biwak. Jeszcze małe grillowanko i w zupełnych ciemnościach rozchodzimy się do namiotów.
Dzień drugi (26/07/09) [z portu Niedźwiedzi Róg na Śniardwach]
"Ech morze, nasze morze... toś ty nas wychowało... "
Tak, nie ma co ukrywać, wczorajszy sztormik wymusił na nas pokorę do wody.
Parę minut po dziesiątej dziękujemy za gościnę i rzucamy cumy. Powolutku, aby nie robić fal, wychodzimy z portu na kanał i dalej na Śniardwy. Dalej wieje wiatr z zachodu. Nie jest to dobry dla nas kierunek bo właśnie tam (na północnym zachodzie) jest kanał Przeczka łączący Śniardwy z Jeziorem Mikołajskim. Stawiamy żagle i robimy ostry bajdewind. Siła wiatru jest znaczna ale już nie taka jak wczoraj po południu. Utrzymanie kursu jest trudne bo co i rusz silniejszy podmuch powoduje odpadanie. Długim halsem idziemy na północny zachód w kierunku zatoki Łukniańskiej. Nie jest ona naszym celem ale bardziej na zachód nie da się wyostrzyć. Słońce zaczyna nas opalać. A wiadomo, że słońce plus wiatr plus woda to równa się rożen. Jeszcze jesteśmy w kapokach ale na dłuższą metę nie da się w nich siedzieć. Gorąco. Wychodzimy na trawers cieśniny. Trzeba teraz zmienić kurs żeby nasze panie opaliły się również z drugiej strony. Robimy jeszcze kilka zwrotów przez sztag i przed południem wchodzimy do kanału Przeczka. Teraz mamy niezłą zabawę. Wąsko a do tego bardzo dużo jachtów. A i nader często pokazują się statki Żeglugi Mazurskiej. Te nie maja problemów i skrupułów. Prą naprzód i wszyscy muszą się na boki usuwać. No i do tego przeciwny wiatr. Krótkie halsowanie daje jednak efekt i wreszcie wychodzimy na szersze wody Jeziora Mikołajskiego. Teraz kierunek wiatru nam pasuje. Gdyby jeszcze fok był mniejszy a grot większy (czyli tak jak być powinno a nie jest) to zapewne do Mikołajek byśmy doszli jednym halsem. A tak to ogromny fok a raczej genua powoduje odpadanie od wiatru i co jakiś czas musimy robić korektę kursu kładąc się na przeciwny hals aby przejść na druga stronę jeziora. Niestety, nie mamy rollera foka i musi tak pozostać. Im bliżej jesteśmy Mikołajek tym niebo robi się ciemniejsze. Zbiera się na burzę. Szukamy gościnnej dla nas przystani ale te na wschodnim brzegu mają opis na pomostach" Cumowanie zabronione - pomost prywatny" dopiero przy samym mieście na zachodnim brzegu jest ogólnie dostępna przystań "Leśna polana". Dziewczyny już od kilku minut siedzą w kabinie a my ubrani w sztormiaki w strugach deszczu i porwistym wiaterku (dobrze że jesteśmy osłonięci ścianą drzew) zrzucamy żagle i cumujemy. I żeby było śmieszniej to mamy do wyboru cumowanie dziobem albo rufą. Burtą się nie da. No ale takich trzech jak nas dwóch to nie ma ani jednego... dochodzimy dziobem do samego pomostu łapiąc rufę na cumę do wbitych w dno pali. Jest super. Może trochę
niewygodnie ale lepiej nie będzie. I teraz normalna procedura: szukamy bosmana, ustalamy warunki i ustawiamy Argo w lepszym miejscu. Tymczasem deszcz przestał padać a i słońce się pokazało. Jest dopiero siedemnasta. Czas więc na zwiedzenie miasta, zrobienie zakupów, uzupełnienie benzyny do silnika. A tymczasem po drugiej stronie jeziora grają ostro. Idziemy zobaczyć co i jak. Wstęp wolny. Gra kapela "Chłopcy Dr. Bryga". No a jak kapela ma taką nazwę to musi grać szanty. Bierzemy w barze po browarku i siadamy przy wolnym stoliku. Ostro Chłopcy... grają. Koło północy zrywamy się z imprezki i wracamy na przystań. Idziemy spać czy tylko do namiotów?...
Dzień trzeci (27/07/09) [z przystani Leśna Polana w Mikołajkach na południe]
"Czy mam pieniądze czy grosza mi brak... ja stawiam..."
Każdy stawia co może albo co potrafi. Są tacy, którym samo staje.
My stawiamy żagle dopiero o 11.30. I nie mam pojęcia dlaczego tak późno. Naszym celem jest jak najdalej wejść w jezioro Bełdany. Wiatr nam sprzyja przynajmniej do wysokości kanału Przeczka. Śmigamy więc sobie na południowy wschód w osi jeziora Mikołajskiego. Chyba większość żeglarzy jeszcze śpi bo w zasięgu wzroku nie ma dużo jachtów. Nawet Żegluga Mazurska chyba odpuściła bo jak na razie był tylko jeden statek płynący w kierunku Ruciane-Nida. Sytuacja się zmienia po minięciu Przeczki. Wchodzimy na Bełdany. I teraz chyba wszyscy powstawali (a jest już dobrze po dwunastej). Naliczyliśmy w zasięgu wzroku prawie czterdzieści jachtów. Przed trzynastą mijamy prom "Śniardwy". Prom "Śniardwy" to takie ustrojstwo, które porusza się wzdłuż ułożonej na dnie liny. Trzeba to omijać z daleka. Poza tym wiadomo - prom ma wszelkie pierwszeństwa, nawet przed statkami ŻM. Wszystkie czytane opisy dla Bełdan informują, że jest tu najwięcej jachtów. Ruch spory i wszyscy chyba płyną na południe czyli do Rucianego. Chwilami wiatr słabnie a chwilami tak kręci, że co i rusz trzeba zmieniać kurs: to ostrzyć to odpadać od wiatru. Ale generalnie utrzymujemy założony kierunek wypadkowy czyli bez halsowania się nie obeszło. I tak jak wczoraj - długi hals na przemian z krótkim w poprzek jeziora. Bujamy się tak do siedemnastej. Wchodzimy do portu Korektywa Piaski. A w przeciwieństwie do portu Niedźwiedzi Róg, basen dla gości jest na końcu. Wcześniejsze baseny są ZAREZERWOWANE i pełne jachtów. Cumujemy i natychmiast zjawia się kapitan portu. Wszystko grzecznie i z uśmiechem. Musimy się przestawić. Basen dla gości jeszcze pustawy ale niebawem zaczyna się zapełniać. Ustawiamy się rufą w prawie samym kącie i dzięki temu możemy to zrobić po lekkim skosie. Ustalamy z kapitanem portu warunki i cenę, płacimy kasę i budujemy biwak. Do wieczora nie było nam dane leżakować. Okazało się, że z silnika kapie benzyna i trzeba coś z tym zrobić. Zrobiła się już niezła plama na wodzie. Ludwik nie pomaga. Decydujemy się zdjąć go na brzeg w celu sprawdzenia skąd ten przeciek. Trzeba było go częściowo rozebrać. Okazało się, że wyciek jest z przewodu paliwowego pomiędzy pompą a gaźnikiem. Udało się to naprawić. I poza drobnymi przeciekami starego rzęcha, które doraźnie uszczelniliśmy ... rolką papieru toaletowego (rolka podłożona w celu
wchłonięcia wykapującego z pompy paliwa), silnik dał się uruchomić. Teraz wiadomo.. browarek... grillek a jak się zrobiło zupełnie ciemno rozeszliśmy się do namiotów.
Dzień czwarty (28/07/09) [z portu Korektywa Piaski na Bełdanach do Ruciane - Nida]
"Na Mazury, Mazury, Mazury... popłyniemy tą łajbą z tektury..."
No... Argo z tektury nie jest, i z drewna też nie...
Ale z powodu swej wagi ponad 1500kg ma sporą inercję o czym przekonałem się niebawem. Parę minut po dziesiątej żegnamy się z portem w Piaskach i wypływamy na Bełdany obierając ogólny kurs na Ruciane - Nida. Bardzo szybko zbliżamy się do celu. Jakieś pięćset metrów przed śluzą "Guzianka" jest zakaz pływania na żaglu. Jest wąsko. Zrzucamy więc żagle i na silniku podążamy do śluzy. A tu niespodzianka. Za zakrętem jest następny znak: trzeba położyć maszt. W locji załączonej do mapy Bełdanów jest informacja o śluzie ale nie ma nic o położeniu masztu. Takie niedopatrzenie wydawcy? Wiemy jak to szybko i sprawnie zrobić. Trzeba jednak wcześniej rzucić kotwicę bo wiatr jest dopychający do stojących przy brzegu jachtów. Sprawnie kładziemy maszt i po podniesieniu kotwicy ustawiamy się przy palach w kolejce do śluzy. Jesteśmy pierwsi. Nawet pasuje bo widać, że w śluzie są jachty skierowane na Bełdany czyli za chwilę wrota się otworzą. Tymczasem z za zakrętu wyłania się statek ŻM. No cóż. Trzeba czekać. Zaknagowałem trzymaną w rekach cumę i luzik... Ale cóż to? Operator daje znak, ze możemy wejść do śluzy gdy my wcale nie jesteśmy do tego przygotowani. Cumy obłożone na knagach, silnik nie chce zaskoczyć. Wreszcie odpalił ale cuma rufowa dalej trzyma... jacht zaczyna płynąć a ja jedną ręką szarpię się z tą cumą. Przyznam się, że mnie to zaskoczyło. No a jak się z tej cumy wyplatałem to do przeciwnego brzegu zostało może z dziesięć metrów. Irek skoczył na dziób żeby w razie czego go chronić no ale to jest te właśnie półtorej tony. Walnęło... z lekka a dalej już bez wpadek. Cumujemy w śluzie i czekamy na jej zapełnienie przez oczekujące na śluzowanie za nami jachty. Będziemy podnoszeni do góry o prawie dwa metry. Całość operacji trwa chyba z piętnaście minut. Wreszcie wrota przed nami się otwierają i ruszamy. Okazuje się, że moja wpadka przed wejściem do śluzy to nic w porównaniu z tym co zrobił jeden gość na wypasionej łajbie. Najpierw ster strumieniowy na dziobie... Jego twarz pełna dumy... trzeba było to widzieć. Dał silnikiem naprzód i chyba zapomniał skontrować sterem strumieniowym ... walnął w betonowe nabrzeże tak, że szczena mu opadła. I wszyscy to oglądający wiedzieli jak nie należy ze śluzy wychodzić. Dalej jest zakaz pływania na żaglach, więc nie podnosimy masztu. Wpływamy na jeziora: Guzianka Mała i Guzianka Wielka po czym wąskim kanałkiem wchodzimy do Portu Ruciane. Dochodzi godzina trzynasta. Cumujemy i szukamy kapitanatu, żeby uiścić stosowne opłaty. Niestety... w kapitanacie nikogo niet i na pomostach nikogo konkretnego nie widać. Zapłacimy po powrocie. Teraz idziemy na rekonesans.
Dzień czwarty c.d. (28/07/09) [z portu Ruciane na Bełdany i dalej na północ]
"...Hej! Ha!... kolejkę nalej, hej! ha! kielichy wznieśmy... to służy doskonale... morskim opowieściom..."
Gadane to ja miałem zawsze, nawet bez wspomagania. Tak mówią...
Zrobiliśmy uzupełnienie prowiantu i czegoś co da się wlać do tych... no... kielichów po czym o czternastej rzucamy cumy i na silniku płyniemy w kierunku powrotnym. Niczym żółwia motorówka "mkniemy" do śluzy. A tu kolejka. Ustawiamy się na jej końcu i rzucamy kotwicę. Trzeba czekać. Przepuszczamy statki ŻM płynące w obu kierunkach i wreszcie po około półtorej godzinie czas na nas. Dopiero po godzinie szesnastej podnosimy maszt i ruszamy dalej w kierunku Bełdan. Musimy dojść jak najdalej na północ a wiaterek słaby więc kontynuujemy rejs na silniku. Wszyscy wokół płyną na silnikach. Tafla wody gładziutka niczym pupa niemowlaka. Około siedemnastej cumujemy przy pomoście PTTK na zachodnim brzegu ale po ustaleniu cen (omijajcie przystań PTTK z daleka) za rozbicie namiotów czym prędzej stąd odpływamy i dalej na silniku wchodzimy do zatoki Iznockiej. Jest tu pomost z jednym jachtem a na cyplu przy nim jest jeden namiot. Nie ma tabliczki, że prywatny. Nie mamy co kombinować bo jest już późno. Cumujemy. Okazuje się, że namiot jest obsadzony przez Niemców (mają kajak). Ustalamy, gdzie jest właściciel poletka (tak się nagadałem z Niemcami, że aż mnie ręce zabolały). Udajemy się do właścicieli tego pomostu. Ustalamy warunki i cenę i atakowani przez stado wściekłych końskich much wracamy rozłożyć biwak. Właściciele mają stadninę koni i mieszkają w niezłej hacjendzie. A na biwaku... grillek, komary, gorzałka, deszczyk, wiaterek, spanko...
Dzień piąty (29/07/09) [z zatoki Iznockiej na Śniardwy i dalej]
"...W ciszy czy w czasie burzy, trzeba przy pracy śpiewać..."
Jak się okazało to tylko wycie by w dniu dzisiejszym chyba pomogło
Zrywamy się chyba najwcześniej z dotychczasowych pobudek. Przed nami najdłuższy rejs. Warianty są dwa:
pierwszy - na Okartowo na północno - wschodnim brzegu Śniardw
drugi - co najmniej do portu Popielno na zachodnim brzegu Śniardw.
Plan planem a życie i tak po swojemu wszystko układa. Dziewiąta trzydzieści stawiamy żagle. Wiatr sprzyja. Jest słaby ale wieje we właściwym kierunku. Bez żadnych problemów dwie godziny później mijamy prom Śniardwy (na Bełdanach). No może tylko na chwilę musieliśmy uruchomić silnik bo prom odbił od brzegu i trzeba było szybko wyjść poza zasięg podwodnej liny. Gasimy silnik i dalej na żaglach zmierzamy do kanału Przeczka, który to pokonujemy jednym halsem parę minut po dwunastej. Ale w powietrzu wisi coś niedobrego. Wiatr słabnie z minuty na minutę i po trzynastej znów mamy flautę. Jak okiem sięgnąć wszystkie jachty stoją lub też płyną na silnikach. Niestety. W naszych zapasach mamy już niewielką ilość benzyny do silnika. Nikt nie podpowiedział, żeby uzupełnić ja w Rucianym ale wcześniejsze plany nie optowały za przejściem Śniardw "tranzytem". Czekamy więc cierpliwie na poprawę warunków. Nasze nadzieje są płonne. Czas umyka wiec po dwóch godzinach zrzucamy żagle i na resztkach paliwa obieramy kurs na Bramę Sekstyńską. W kanistrze mamy jeszcze około półtora litra zapasu. Zostawiamy to na przejście kanałem Jeglińskim. Po godzinie wchodzimy do Bramy. I w tym momencie silnik zamilkł. A wiatru jest tyle akurat, że żagle jako tako się wybrzuszają. Przed nami prawie cztery kilometry do kanału Jeglińskiego. Dobrze, że ta resztka wiatru jest od rufy (fordewind). Rozpinamy wymuszonego motyla (fok usztywniamy bosakiem) i bardzo wolno ale jednak zbliżamy się do kanału. Przez jezioro Seksty przeszliśmy w półtorej godziny. Szok.... osiągnęliśmy zawrotną szybkość... Przed godziną osiemnasta cumujemy w kanale i kładziemy maszt. Na śluzę Karwik wchodzimy bez czekania. Jesteśmy sami, więc szybciutko kończymy śluzowanie. I na tych resztkach z kanistra, z prądem kanału, płyniemy w kierunku Rosia. Na jezioro Roś docieramy dwadzieścia minut po dziewiętnastej. Późno. I na dodatek definitywnie skończyła się benzyna. Wiatru praktycznie ZERO. Mimo to stawiamy maszt i próbujemy wymuszonym motylem. Nic z tego. Tafla jeziora przypomina lustro i żadnego szkwaliku wokół nie widać. Pagaje chwyć! Po pół godzinie fedrowania łopatami decydujemy się dobić do widocznego na południowym brzegu pomostu. Problem tylko, czy pomost ma połączenie z brzegiem. Argo jest głęboko zanurzony i do samego brzegu nie dojdzie. Pomost a raczej jego resztki okazuje się być w miarę przyjazny. Brakuje mu sporo desek pokrycia ale można zejść na brzeg. Decydujemy się wysłać delegację do stacji paliw w Piszu. Poszedł Buzz. Tak na oko wydawało mi się, że będzie około kilometra - półtora..., gdy tymczasem okazało się... Przez te pól godziny wiosłowania odpłynęliśmy dalej niż się wydawało. Mija godzina a Buzza nie widać. Decyduję się wciągnąć Argo w szuwarki i używając jedynej luźnej deski z pomostu zrobić mu trap. Dziewczyny sprawnie pomogły w manewrze odwrócenia jachtu. Za pomocą pagaja wciągnąłem nas w trzciny. Ja wiosłuję a dziewczyny udają, że sterują. Zgrabnie poszło. A za linią trzcin okazało się, że jest nawet przyjemna zatoczka. Widać ktoś sporą kasę zainwestował w ten niedokończony pomost i sztucznie wykopaną zatokę. Na maszt wciągam światło topowe (diodowa lampa biwakowa) aby w ciemnościach Buzz mógł nas znaleźć. Jest godzina dwudziesta pierwsza. Ciemność widzę a naszego kolegi niet. Zjawia się jednak niebawem. Z benzyną. Ale my już mamy biwak gotowy, więc tu będziemy nocować. W sąsiedztwie mamy duże stado krów i "swojski klimat". Dobrze, że pilnuje ich elektryczny pastuch.
Dzień szósty (30/07/09) [z zatoki "X" na Rosiu do pomostu TKKF-u]
'...Sam Neptun śpiewał szanty, po cichu sprzyjał nam..."
No i dobrze, że nam a nie temu gościowi, o którym poniżej.
Pobudka w dniu wczorajszym nie była rekordem. Dziś wstajemy jeszcze wcześniej i już dziesięć minut po ósmej uruchamiamy silnik i mkniemy z szybkością żółwia wyścigowego do przystani TKKF, gdzie docieramy po czterdziestu minutach. A były głosy wczoraj coby na tych pagajach...
Jest plan, aby uruchomić auto i odwiedzić kwaterę niejakiego A. Hitlera, malarza pokojowego, który nic z pokojem nie miał wspólnego. Czas obejrzeć resztki bunkrów w Wilczym Szańcu koło Kętrzyna. Przed nami prawie 100 km drogi. Do przystani TKKF wracamy około piętnastej, po czym rozważywszy plusy i minusy tejże bazy decydujemy się wrócić do zatoki "X" i tam zrobić ostatni na Mazurach biwak.
Dzień szósty c.d. (30/07/09) [z pomostu TKKF-u do zatoki "X"]
"... Gdzie ta keja... przy niej ten jacht..."
Znajdziemy ta keję... A jacht to my mamy swój.
Kilka minut po piętnastej odpalamy silnik i płyniemy do zatoki "X" przy tym rozebranym pomoście. Docieramy tam po około czterdziestu minutach i od razu rozstawiamy biwak. Robimy wyżerkę, opalanko, kompiułkę i nic nie robimy... Ciemno już było, gdy rozeszliśmy się do namiotów. W nocy przeszedł front z silnym wiatrem. Nasze namioty są przyszpilowane do piaszczystego podłoża, więc trzeba coś z tym zrobić. Walczymy z wiatrem kilkanaście minut. Udaje się ściągnąć kilka ciężkich kłód drzewa i po ułożeniu ich przy namiotach zasztormowaliśmy do nich powłoki. Nasze namioty (a my w środku) już nie odfruną. Nad ranem wiatr nieco się uspakaja. Okazuje się jednak, że przybój wcisnął nam naszego Argo głębiej w zatokę. Jak nic stoi na fałszkilu. Będzie się trzeba sprężyć aby go zepchnąć na czystą wodę.
Dzień siódmy (31/07/09) [z zatoki "X" na Rosiu do pomostu TKKF-u]
". Baksztagiem pruł nasz I'm Alone.. hen od Meksyku bram..."
No może nie I'm Alone lecz S/Y Argo i nie od Meksyku ale po Rosiu...
Dziś nam się już wybitnie nie śpieszy. Dobrze po dziesiątej spychamy Argo z mielizny i żegnamy zatokę "X" (Zatoka Świń ?? Wściekłych Krów?). Stawiamy żagle. Wiatr śliczny. Płyniemy do Pisza. Być na Rosiu i nie być w Piszu? Trzeba to uzupełnić. Pół godziny później cumujemy przy pomoście jednego z ośrodków wodnych w Piszu. Na krótko bo do miasta jest za daleko. Zaledwie kilka minut było potrzeba aby uzupełnić zapasy. Rzucamy cumy i na silniku, bo wiatr jest dopychający do pomostu, odchodzimy po czym już na żaglach płyniemy na wschód do największej głębi tego jeziorka. Wiaterek zgrabnym półwiatrem nas popycha tak, ze jednym halsem osiągamy o trzynastej zamierzony cel. Jesteśmy na wysokości ośrodka Rybitwy. Pod nami ponad trzydzieści metrów wody. Plan był aby popłynąć na północną część jeziora ale robimy zwrot i w obawie przed widocznym na zachodzie frontem, wracamy do przystaniu TKKF. Nasze obawy już niebawem okazały się słuszne. Dobry żeglarz to nie jest ten, który przetrwa wszystkie burze lecz ten, który potrafi ich uniknąć. (To był cytat ale słuszny). A wiatr się wzmaga i już po kilku minutach osiąga niebezpieczną siłę. Wszystkie widoczne jeszcze na jeziorze jachty zrzucają żagle i czym prędzej na silnikach zmykają do brzegu. Zrobiła się niezła zadyma. My już się jej nie obawiamy. Cumujemy już przy tak silnym i odpychającym od pomostu wietrze, że bez żagli i we dwóch ciężko było cumy w ręku utrzymać. Wiążemy się do pomostu i chowamy do kabiny. To jedyny taki moment, że jesteśmy wszyscy czworo jednocześnie w kabinie. El-Bimbo raczej teoretycznie jest czteroosobowy. Na spokojnie przeglądamy nasze zapiski w brudnopisie. Coś trzeba uzupełnić, coś skorygować bo zapis nieścisły. Na koniec uzupełniam dziennik pływań. W każdym dniu mamy wpisaną prognozę pogody, stan zapasów, załogi (kto sternik) itd. A'propos prognozy pogody. Przekazywał nam ją telefonicznie kuzyn, Dwa razy na dobę czyli rano i wieczorem. Odpowiednich informacji szukał w internecie. Ogólnie to zgadzała się na 50% czyli kicha z pasztetem. Na 100% zgadzał się tylko kierunek wiatru. Nawałnica trwa jakiś czas po czym front nas opuszcza i znowu wychodzi słońce. Nam zostało już tylko przeniesienie naszych bambetli na brzeg, umycie i posprzątanie jachtu. Zdajemy go wraz z wypełnionym dziennikiem pływań przed piętnastą. A na brzegu pozostaje nam jeszcze zrobić coś do jedzenia i ... pożegnać się z jeziorami i mieszkańcami bazy TKKF-u. Ruszamy w drogę powrotną po godzinie siedemnastej. Przed nami ponad trzysta kilometrów...
.
Mamy już plan na rejs w przyszłym roku.
Ahoj!
P.S. Podsumowanie:
1. Przepłynęliśmy w linii prostej co najmniej 110km (ponad 60Mm)
2. Łączny czas rejsu wyniósł 47h53' (w tym na silniku 8h30')
3. Odwiedziliśmy porty i przystanie: Niedźwiedzi Róg (Śniardwy), Korektywa Piaski (Bełdany),
Mikołajki (Mikołajskie), Ruciane-Nida (Guzianka), Pisz (Roś), PTTK (Bełdany)
4. Pływaliśmy po jeziorach: Roś, Seksty, Śniardwy, Mikołajskie, Bełdany, Guzianka
5. Przeszliśmy przez dwie śluzy (dwukrotnie): Guzianka i Karwik
6. Przeszliśmy w obie strony przez kanał Jegliński
7. Płynęliśmy przez cieśniny: Brama Sekstyńska i Przeczka
8. Zaliczyliśmy i flautę i sztormik (stan jeziora tak na oko 3 do 4 st B) Ale na żaglach!
fot. Ireneusz Wrębiakowski, (Kodak)
fot. Henryk Olech. (Praktica)
|